Mianem “Podłego, okrutnego, złego” określił go sędzia. Poślubiona na sali sądowej Carole nazywała go “króliczkiem”. Zbrodnie Teda Bundy’ego do dzisiaj wzbudzają obrzydzenie, a na jego widok nastolatki ciągle piszczą. To właśnie ten dysonans między brutalnymi czynami a wyglądem i charyzmą mordercy, które pozwoliły mu manipulować opinią publiczną fascynuje reżysera najbardziej.
Ofiarą uroku zabójcy jako pierwsza w filmie pada Elizabeth Kloepfer. Przypadkowe spotkanie ze studentem prawa z uwodzicielskim uśmiechem Zaca Efrona okazuje się dla niej zalążkiem wyjątkowo skomplikowanej relacji. Zadurza się w nim tak bardzo, że nawet kiedy Stanami Zjednoczonymi wstrząsa seria brutalnych morderstw, a mężczyzna na portrecie pamięciowym sprawcy do złudzenia przypomina jej wybranka, wierzy, a przynajmniej wbrew zdrowemu rozsądkowi, pragnie wierzyć w jego niewinność. Nie wytrzymuje jednak stresu związanego z przeciągającymi się procesami i dystansu wynikającego z osadzania ukochanego w kolejnych więzieniach. Postanawia zapić traumę i upojona alkoholem, implicytnie staje się całą Ameryką odurzoną procesem Bundy’ego. Joe Berlinger bardzo szybko bowiem przerzuca narracyjny punkt ciężkości z analizy psychiki kobiety boleśnie oszukanej przez partnera na szukanie powodów popkulturowego fenomenu przestępcy.
Reżyser bez przerwy lawiruje między pokazywaniem intymnych rozterek Koepfler, a medialnym dramatem sądowym. Nie należy więc oczekiwać krwawej i cynicznej rozrywki w stylu “Domu, który zbudował Jack”. W ten sposób do biografii mordercy filmowcy podchodzili już wielokrotnie. Berlinger rezygnuje z prezentowania brutalnych zabójstw, pozostawiając pole do popisu naszej wyobraźni. Zamiast dosadności wybiera sugestie, nie szczędząc szczegółowych opisów zbrodni padających z ust różnych postaci na sali rozpraw. Wydaje się więc, że wyciągnął odpowiednie wnioski z porażki jaką był jego fabularny debiut. W “Blair Witch 2: Księga cieni” chciał zaserwować widzom analizę popularności realistycznego do bólu found footage. Próby stworzenia za pomocą niedomówień znanego z pierwszej części klimatu, zniweczył pełnymi przemocy fizycznej i absurdów scenami. Mierząc się z niesłabnącą od wielu lat fascynacją Tedem Bundy’m postanowił zagrać na o wiele niższych tonach.
Na przedstawiane wydarzenia nieraz patrzymy oczami wypierającego się winy i nieustannie podważającego dowody oskarżenia Teda. Na przełomie lat 70. i 80. morderca zrobił z procesu medialną farsę. Wykorzystywał swoje atuty, czarując widzów i publiczność na sali rozpraw. Co prawda Amerykanami wstrząsnęły już chociażby zbrodnie Charlesa Mansona, ale nie mieli jeszcze do czynienia z zabójcą wyglądającym jak chłopak z sąsiedztwa. Było to dla nich swego rodzaju novum. Wcześniej tak okrutnych sprawców kojarzono z wyróżniającymi się z tłumu potworami, a w tym wypadku monstrum miało aparycję przystojnego i charyzmatycznego studenta. Reżyser pozwala nam poczuć się jak ci mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, którzy kilka dekad temu z zapartym tchem śledzili kolejne doniesienia dotyczące sprawy. Nie ocenia głównego bohatera przez co nawet osoby znające finał historii Bundy’ego mogą zacząć pałać do niego sympatią.
Reżyser nie zawsze trafia w odpowiednią tonację. Nie udało mu się uniknąć skrótowości, ani nadmiernych uproszczeń. Zawsze gdy zawodzi z odsieczą pojawia się Zac Efron. To dzięki niemu nie można oderwać oczu od ekranu. Żeby się o tym przekonać wystarczy poczekać do napisów końcowych, kiedy pokazane zostają materiały archiwalne z procesu, których inscenizacje widzieliśmy w filmie. Wtedy jasne staje się, że aktor bezbłędnie naśladował mimikę, gestykulację i zachowanie Teda. W żadnej ze scen, nawet jeśli była ku temu okazja, nie popadł w groteskę. Swoją kreację utrzymywał w kluczu realistycznym. Jednocześnie ewidentnie dobrze się bawił mogąc wykorzystać cały swój chłopięcy urok, dokładnie tak samo, jak kilka dekad temu robił to Bundy.
Druga fabuła w dorobku reżysera okazuje się popkulturowym pomnikiem jednego z najsłynniejszych morderców Ameryki. Joe Berlinger nie wchodzi w jego psychikę. Pomija też wiele kontekstów historycznych, jakie brał pod uwagę w zrealizowanych dla Netflixa “Rozmowach z mordercą: Taśmach Teda Bundy’ego”. Nie będziemy mogli podziwiać rekonstrukcji epoki z całym jej kolorytem, bo z dokumentalną precyzją skupia się na wpływie, jaki interesująca go postać miała na innych ludzi. Z tego względu osoby, którym nazwisko Bundy kojarzy się jedynie z siedzącym na kanapie Edem O’Neillem prawdopodobnie doświadczą podczas seansu większych emocji, niż ci zaznajomieni z biografią Teda. Po filmie muszą jednak poszerzyć swoją wiedzę sięgając chociażby po wspomniany serial. W przeciwnym razie, jak już pokazały reakcje takich widzów, niekoniecznie zrozumieją dlaczego głównego bohatera określono “Podłym, okrutnym, złym”, ale nazywanie go przez Carole “króliczkiem” już tak.