Roberto Aquirre-Sacasa i Robert Hack poszli w przeciwnym kierunku, niż zrobił to Walt Disney, przerabiając mroczne i brutalne opowieści na bajki dla dzieci. Artyści z przedstawionej światu na początku lat 60. ubiegłego wieku uroczo naiwnej “Sabriny. Nastoletniej czarownicy” postanowili w 2014 roku zrobić pełnokrwisty horror. W “Chilling Adventures of Sabrina” nie mieliśmy już do czynienia z krótkimi, zamkniętymi opowiastkami, a spójną, rozgrywaną na przestrzeni, do tej pory, ośmiu zeszytów historii. Wyraziste kreski i jaskrawe kolory zostały zastąpione surrealistycznymi, nieco zamazanymi liniami oraz wypłowiałymi barwami, a kadry utrzymywane były w estetyce gore.
Za netflixową adaptację również w dużym stopniu odpowiada Aquirre-Sacasa, ale zdaje się być mniej obrazoburczy. Z komiksów prócz znanych postaci pozostaje bowiem bardzo niewiele. W pierwowzorze akcja osadzona była w latach 60. zeszłego wieku, a tutaj ma miejsce we współczesności. Jest jednak pewne ale. W świecie przedstawionym nastolatki nie korzystają z dobrodziejstw techniki, nie mają ani komórek, ani tabletów. Ich styl ubierania się również ciężko określić mianem nowoczesnego. W ten sposób fikcyjne miasteczko z uniwersum Archie Comics staje się położone nie tylko poza znaną nam przestrzenią, ale również czasem. Jest za to znajomy klimat. Greendale spowija mgła, a padające na nie światło, zawsze miękkie i rozmyte, nadaje opowieści surrealistycznego sznytu, jakbyśmy uczestniczyli w koszmarnym śnie, a właściwie snach protagonistki.
Twórcy dokonują gatunkowej rewolucji, odświeżając skostniałe klisze. Fani historii z dreszczykiem znajdą w poszczególnych odcinkach wiele znajomych konwencji. Nie brakuje charakteryzującej się zaskakującymi zakończeniami formuły opowieści rodem ze “Strefy mroku” i motywów z filmów o zombie czy horrorów satanistycznych. Fantastyczna otoczka to tylko wehikuł przemycający prawdy o rzeczywistości. Zlikwidowane zostają więc wszelkie elementy, jakie mogłyby wywołać śmiech. Czarownice pozbawione są kiczowatych atrybutów. Protagonistka nie lata na miotle ani nie biega z magiczną różdżką jak stawiający czoła Voldemortowi Harry Potter.
W “Chilling Adventures of Sabrina” nie zobaczymy też grającej przerysowanie w kreskówkowej i sitcomowej manierze Melissy Joan Hart, a próbującą wydobyć z postaci realizm psychologiczny Kiernan Shipkę, będącą naszą przewodniczką po Greendale. Zamiast za pomocą czarów wychodzić obronną ręką ze wszystkich komicznych problemów, wpada w coraz większe tarapaty. Jej pochopne decyzje i ich konsekwencje napędzają narrację. Uczy się odpowiedzialności i z każdym odcinkiem dojrzewa. Buduje własną tożsamość na podstawie popełnianych błędów.
Sabrina jako pół-czarownica i pół-śmiertelniczka musi wybrać, do której grupy chce przynależeć. Czy przyjąć czarny chrzest i żyć jako wiedźma, czy odrzucić Mrocznego Pana i kontynuować żywot zwyczajnej dziewczyny z sąsiedztwa. Pierwszy z tych światów symbolizuje Kościół Nocy, a drugi liceum Baxter High. Dwie przeciwstawiane sobie instytucje, toczące bój o jej duszę. Twórcy, korzystając z tak dosadnej metafory inicjacji, jednocześnie uwypuklają wątki transgresyjne.
Niczym w “Twin Peaks” obnażona zostaje małomiasteczkowa hipokryzja. Zaglądamy do kryjących się pod płaszczem normalności najczarniejszych zakamarków ludzkiej duszy. I tak jak w należącym do tego samego uniwersum “Riverdale” mamy do czynienia z nastolatkami, którzy powoli odkrywają mroczne tajemnice miasta, w jakim żyją. Przeszłość odciska swoje piętno na teraźniejszości. Kółko się zamyka, ale trwa walka o wyrwanie się z narzuconej przez los roli. Główna bohaterka nie zgadza się na zastany ład i zasady panujące zarówno w szkole, jak i w zgromadzeniu. Buntuje się przeciwko patriarchatowi symbolizowanym przez konserwatywnego dyrektora szkoły czy Najwyższego Kapłana Faustusa oraz Lucyfera we własnej osobie. Zamierza wyznaczać nowe ścieżki, zgodne z feministycznymi postulatami. Tym samym jej magiczne moce stają się wyrazem kobiecej siły.
Twórcy podobnie jak męską dominację, krytyce poddają nierozerwalność państwa z kościołem. Statua Baphometa stojąca w holu szkoły dla czarownic do złudzenia przypomina tę, z którą członkowie Kościoła Szatana nie tak dawno przecież protestowali przeciwko obeliskowi zawierającemu Dziesięć Przykazań ustawionemu przed Kapitolem w Little Rock. Tego typu jednoznacznie kojarzące się z naszą rzeczywistością nawiązania, pozwalają odczytywać “Chilling Adventures of Sabrina” w kategoriach peanu wolnej woli, słusznej niesubordynacji i innych cech, z jakimi nieraz kojarzony jest Szatan.
Z tego względu dziwi pokazywanie Lucyfera jako zatwardziałego konserwatysty, robiącego wszystko, aby utrzymać panujący w zgromadzeniu porządek. Twórcy wbrew pozorom okazują się więc bardzo zachowawczy i nieraz jedynie ocierają się o tkwiący w historii potencjał. Pomimo tego warto dotrwać do końca sezonu i liczyć, że kolejny będzie już ostrą jazdą bez trzymanki oraz trzymać kciuki, abyśmy mogli w końcu usłyszeć Salema.
Autor: Rafał Christ